ZAPROSZNIE DO DZIAŁANIA W GRUPIE WOLONTARIATU HOSPICYJNEGO

2017.11.29

Kiedy staje się bezpośrednio przed człowiekiem cierpiącym, najczęściej dostrzegamy jego ból w sposób naoczny i bezpośredni- choroba przykuwa go do łóżka, do wózka inwalidzkiego, uzależnia od innych, często obcych. To podwaja cierpienia. Bezsprzecznie!

Niełatwo być autentycznym, zdrowym człowiekiem obok kogoś, kto doznaje takich doświadczeń. Niemniej jednak udało mi się takiego wolontariusza spotkać- jest nim Pan Z., mężczyzna około 50-letni, zawsze uśmiechnięty, gotowy do podjęcia wszelkiej pracy na oddziale, przy pacjentach, w ogrodzie hospicyjnym.

Miałam wrażenie, że w puckim hospicjum był od zawsze, wszyscy bowiem go znali, często oczekiwali go z konkretnymi pracami. Niejako wszyscy mieli pewność, że tak jak był, tak i będzie każdego następnego dnia, dodajmy, zawsze gotowy do wypełnienia zadań. Na czym zatem polega wielkość Pana Z.? Otóż, wyprowadza pensjonariuszy na taras równie chętnie jak buduje kapliczkę w ogrodzie hospicjum i zawsze czyni to z uśmiechem, bez okazywania humorów czy łaski! Dla mnie to prawdziwe bohaterstwo! Pan Z. daje wszystkim pewność swej niezawodności, można powiedzieć, że traktuje hospicjum jak dom, rodzinę- zawsze jest i to aktywnie, uczestniczy w codzienności. To przecież zadanie właściwe dla ojca rodziny- trwać, stwarzać poczucie bezpieczeństwa, stałości, przynosić pewność swej obecności! Piękna, szlachetna postawa!

Myślę także, że istotnym dla zrozumienia heroizmu tego wolontariusza jest też Jego osobista historia, którą poznałam równie nieoczekiwanie jak samego Pana Z.

W czasie jednego z posiłków dowiedzieliśmy się, że 27-letnia córka Pana Z. ma właśnie urodziny. Zareagowaliśmy żywiołowo- posypały się życzenia, a wtedy okazało się, że tę uroczystość obchodzi Pan Z. samotnie! Dlaczego? Ponieważ wiele lat wcześniej człowiek, który teraz siedział przed nami jako wolontariusz, został pozbawiony praw do swego dziecka. Powód- prozaiczny- alkohol, zaniedbywanie rodziny. Musicie sobie wyobrazić ciszę, jak zapadła przy stole… Usłyszeliśmy bardzo intymne wyznanie- pokorne przyznanie się do  części własnej historii, której zapewne Pan Z. chciałby dziś uniknąć! Mieliśmy przed sobą obraz tej samej osoby widzianej w dwu ujęciach! Która z nich była prawdziwa?! Dla mnie odpowiedź była oczywista- Pan Z. tu i teraz, ten, który otrzymał nowe życie, drugą szansę! I tak doskonale ją wykorzystywał! Przypominał mi on trochę pensjonariuszy, złożonych chorobą, doświadczonych cierpieniem. Może dlatego tak doskonale ich rozumiał?! W swym NOWYM życiu- bez rodziny i (jednocześnie) w NOWEJ rodzinie codziennie pokonywał swoją chorobę- żal, rozpacz, poczucie winy…Codziennie też odnosił zwycięstwa- świadczył swoją obecnością, radością, pomocą, dobrym słowem, czynem.

Wierzę, Panie Z., że ten NOWY czas jest utkany z tego, czego nam współczesnym najbardziej dziś brakuje- z NADZIEI na wspólną przyszłość!

 Wszystkiego dobrego Panie Z!

                                                                                    Agnieszka

PS. (Już słyszę, jak skromnie odpowiada po kaszubsku- „Jo!”)